– Dziś prędkość wiatru może dojść do 60km/h, możliwa burza popołudniu, więc odradzałabym wyjście na szczyt. Ale jutro wieje tylko między 40-60 km/h więc jest tendencja spadkowa, jest też mniejsza szansa na deszcz.
Nie taki komentarz chcieliśmy usłyszeć w informacji turystycznej, po nocy spędzonej między opuszczonym kościołem a cmentarzem. Było to najbliższe miejsce z darmowym spaniem, przed miastem – bazą wypadową do Parku Narodowego. No cóż, nie ma tego złego bo spędziliśmy kilka spokojnych godzin w Jindabyne gdzie stoi pomnik Pawła Edmunda Strzeleckiego, dumnie wskazującego Górę Kościuszki. Miło było zobaczyć polskie nazwisko na australijskiej ziemi, oraz całą tablicę informacyjną w języku polskim, wraz z życiorysem tego podróżnika.
Ale jak to my, zaczęliśmy się szybko niecierpliwić i w końcu zdecydowaliśmy pojechać na dwie noce do parku. Trzeba przyznać że był to świetny pomysł, bo zajechaliśmy na przyjemny camping przy jeziorku, gdzie panowała cudowna cisza i spokój. Ponownie na dzień dobry przywitał nas tam kagur, trochę większy od tych do których przywykliśmy. Znowu przekonaliśmy się że w takich miejscach najfajniejsze jest to, co się dzieje nad głowami, w trawie, często bez naszej wiedzy. Mijaliśmy sporo nor wombatów (ciekawe czy były w środku?), widzieliśmy kilka innych kangurów, słuchaliśmy przyjemnego śpiewu ptaków i ponownie skrzeczących papug. W pewnym momencie siedząc przy samochodzie, dostrzegliśmy jakąś ciemną plamę zmierzającą w naszą stronę. Ta ciemna plama zbliżając się do nas, nabierała coraz wyraźniejszych kształtów, aż w końcu okazała się być piękną kolczatką!
Z samego rana ruszyliśmy w stronę Charlotte Pass skąd mieliśmy zacząć trasę na najwyższy szczyt Australii. Ale jak to się w ogóle wszystko zaczęło i skąd Kościuszko w Australii?
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i za siedmioma lasami, w Alpach Australijskich, polski podróżnik Paweł Edmund Strzelecki eksplorował nieznane dotychczas ziemie.
Oczywiście jest to dość wątpliwe by był on pierwszym człowiekiem odkrywającym białe plamy na mapie Australii – w końcu ziemie te zamieszkiwane były przez Aborygenów setki lat wcześniej. Ale tak czy tak, to on w 1840 roku oficjalnie zdobył i odkrył górę, którą nazwał Górą Kościuszki, upamiętniając tym samym wielkiego polskiego generała.
Szczyt położony w Górach Śnieżnych, w paśmie Alp Australijskich, przez miejscowych wymawiany „mount kozyjosko” (tak jakby oryginalna wymowa była trudna ;-) ) okazał się być niższy od sąsiada, góry Townsend. Po wielu pomiarach, zadecydowano w 1892 roku by zamienić nazwy tych dwóch gór, tak by Kościuszko pozostawić najwyższym szczytem Australii (2,228 m n.p.m.).
Charlotte Pass znajduje się na wysokości 1835 m n.p.m. i można dojechać tam autem. Więc tak naprawdę różnicę wysokości którą trzeba pokonać, to jedynie 393 m. Trasa na szczyt – Summit Walk – którą wybraliśmy, nie była ciężka (3 stopień trudności na 5) i wiodła w większości przez płaską powierzchnię. Krajobraz zapierał dech w piersi, i mieliśmy ochotę co chwilę się zatrzymywać by chłonąć widoki.
Minęliśmy Snowy River, aż doszliśmy do Seaman’s Hut – domku w którym można się zatrzymać na noc w razie kiepskich warunków pogodowych. Jest tam miejsce do spania i rozpalenia ognia. Stąd już tylko 3 km dzieliły nas od szczytu.
W końcu udało się! Ale byliśmy z siebie zadowoleni! :) Dotarliśmy na szczyt, najwyższy w Australii, najwyższy w tym kraju, najwyższy na tym kontynencie! Strasznie wiało tam na górze :)
Nie lubimy wracać tą samą drogą, więc wróciliśmy inną, trasą Main Range Walk (4 stopień trudności na 5), tym samym robiąc w sumie ok. 22 – kilometrową pętlę. Lekki spacerek to nie był, zwłaszcza końcówka była chyba gorsza od „Killera” Chodakowskiej, kiedy musieliśmy wyjść po niemal pionowej ścianie w górę. Krok po kroczku, powoli, Paweł przede mną, ja za nim, aż tu przede mną nagle pojawił się też ok. 70-letni Australijczyk… ekhm..ale nieważne… bo daliśmy radę!
Park Narodowy Kościuszki to dla nas jedno z piękniejszych miejsc jakie widzieliśmy. Warto go odwiedzić nie tylko ze względu na polski akcent, ale przede wszystkim dla niesamowitych widoków. Na terenie Parku jest sporo innych tras trekingowych, nie tylko prowadzących na szczyt, i każda zasługuje na zgłębienie jeśli tylko ma się czas i kondycję.
Praktycznie:
24-godzinny wjazd do parku: 17$ / pojazd
Nocleg: Na terenie parku jest kilka miejsc campingowych gdzie można spać za darmo, tak jakby w ramach biletu. Są też (już płatne) hotele, resorty itd.
My zajechaliśmy od strony Jindabyne, ale z miasteczka Thredbo można wybrać się kolejką krzesełkową, a następnie pieszo kontynuować trasę na szczyt
Więcej zdjęć: