Gdy dzień zbliża się ku końcowi, ostre promienie słońca już tak nie palą skóry, a jego kolory zmieniają się z żółtego na pomarańczowy. To wtedy okolice mostu U-Bein przyciągają najwięcej ludzi.
Dojechaliśmy do Mandalaj późnym rankiem i z pomocą mapy dotarliśmy na nogach do naszego hotelu. Już po tym spacerze widzieliśmy jak bardzo miasto to różni się od Rangun, i że raczej do gustu nam nie przypadnie. Czy to przez przeziębienie które nas lekko znokautowało, czy po prostu przez brak klimatu, nie zmieniliśmy zdania po kilku dniach spędzonych tam. Wydaje się że magiczna nazwa Mandalaj to jedyne co jest magicznego w tym mieście, i naprawdę nie warto poświęcać temu miejscu więcej niż dwa dni.
Można zobaczyć pałac królewski, wspiąć się na Mandalay Hill, pochodzić po mieście. Ale chyba najciekawszą atrakcją jest wyjechanie z miasta i odwiedzenie Amarapury. Jest to też najczęściej wybierana trasa, wraz z Inwa (Ava) i Sagaing w pakiecie, gdyż wszystkie trzy były kiedyś starożytnymi stolicami Birmy.
My wybraliśmy się do Amarapury by zobaczyć sławny most U-Bein, jedną z wizytówek Birmy i najczęściej fotografowane miejsce w tej części kraju. Jechaliśmy lokalnym pick-upem, a ponieważ posadzili nas z przodu, mogliśmy przy okazji obserwować styl jazdy naszego kierowcy.
Wspominaliśmy już że w Birmie sporo trąbią. I choć pewnie dla nich jakiś sens i logikę to ma, to z boku wygląda to jakby trąbili dla samego trąbienia. I gdyby tak kierowca skupił się bardziej na samej jeździe a nie uderzaniem w klakson, to może dojechalibyśmy szybciej;) ale było jak było i z kilkoma przystankami w około 40 minut byliśmy…gdzieś gdzie nas wysadzili. Pokazali nam jeszcze kierunek i pojechali. No to poszliśmy tam gdzie według nich był most, ale doszliśmy na targ z którego nie mogliśmy znaleźć wyjścia.. gdzieś tak w okolicy martwych, śmierdzących ryb i oblepionego muchami mięsa tak nas zmuliło że organizm sam wyostrzył inne zmysły i udało nam się wreszcie wydostać. Wyszliśmy na jakieś tory kolejowe, ktoś pokazał drogę, aż w końcu jakiś pan zdecydował się nas podwieźć na motorze pod samo jezioro.
Most U-Bein zbudowany był jakieś 200 lat temu, ma 1200 metrów długości i jest najdłuższym mostem tekowym na świecie. Jego budowa trwała około 3 lat, a powstał by oczywiście umożliwić komunikację między miastami. Składa się on z 1089 pali tekowych, a główne pale wbite są na głębokość 2 metrów w dno. Kształt mostu jest specjalnie zakrzywiony bo dzięki temu jest bardziej odporny na podmuchy wiatru (a wieje mocno!). Część pali była wymieniona, ale większość jest oryginalna- niesamowite, że po tylu latach most nadal spełnia swoją funkcję!
Kiedy przyjedzie się tam wcześniej, widać dokładnie że most nie jest tylko atrakcją turystyczną ale przede wszystkim wielką kładką którą miejscowi przemierzają wte i wewte. Dzieci na rowerach, kobiety z zakupami, mnisi zmierzający do świątyni; wszyscy gdzieś idą, każdy ma jakieś sprawy do załatwienia.
Gdy dzień zbliża się ku końcowi, ostre promienie słońca już tak nie palą skóry, a jego kolory zmieniają się z żółtego na pomarańczowy. To wtedy okolice mostu U-Bein przyciągają najwięcej ludzi.
By uwiecznić zachód słońca przyjeżdżają tu nie tylko turyści, ale też miejscowi czy pary nowożeńców na sesje zdjęciowe. Pytamy spotkanego mnicha skąd najlepiej zrobić zdjęcie, i idziemy we wskazane miejsce by już stamtąd czekać na spektakl natury. Przy brzegach widać sporo śmieci co mocno razi, zresztą niejednokrotnie mieliśmy ochotę pacnąć jakiegoś lokalnego który wywalał z mostu papierek. Niestety kultury dbania o naszą planetę tutaj zupełnie nie ma, koszy brak, a śmieci wyrzuca się gdzie popadnie.
Warto zobaczyć tutaj zachód słońca – kolory nieba i kontrastujący z nimi most robi ogromne wrażenie.
Po tym jak słońce schowało się za widnokręgiem, trzeba było kierować się w drogę powrotną. Zatrzymał się przy nas moto-taksówkarz i zaproponował podwózkę za 5,000 kyat do Mandalay. Bardzo nalegał, zwłaszcza że ostatnie pick-upy w stronę miasta odjechały jakąś godzinę temu.. ale chciał za dużo na to co mogliśmy zapłacić, więc odmówiliśmy. Chociaż była 19 było już tak ciemno, że wydawało się że jest 23 – w tej części świata szybciej zachodzi słońce – przez co mózg podsuwał mix strasznych scenariuszy i horrorów. Ale nie zrozumcie nas źle – cały czas w Birmie czujemy się bardzo bezpiecznie, tak też było wtedy. Czasem po prostu ma się głupie myśli których niepotrzebnie się słucha.
Dotarliśmy do drogi głównej i już mieliśmy łapać stopa kiedy podjechał do nas ten sam moto-taksówkarz. Ze śmiechem powtarzał że ma dobrą cenę, że nie złapiemy pick-upa i że on tu z nami poczeka. Co się ktoś zatrzymywał to mieliśmy wrażenie że nam trochę utrudnia, zaczęliśmy więc mu znowu łopatologicznie tłumaczyć że nie mamy kasy i nikt nas nie musi odwieść pod sam hotel. W końcu udało się i wsiedliśmy do jakiegoś chłopka który niestety nie za darmo, ale za tą samą cenę za którą przyjechaliśmy, zawiózł nas w okolice hotelu. Taksówkarz nie wyglądał na zadowolonego, ale mimo wszystko z szerokim uśmiechem machał nam na pożegnanie.
Praktycznie:
- Hotel ET – dobra cena, czysto, blisko z dworca, całkiem dobra lokalizacja
- Pick-upy do Amarapury odjeżdżają z rogu 84 i 29 street przy targu Zegyo. Koszt 1,000 Kyat / osobę.
Zdjęcia: