W pewnym momencie naszej podróży po Nowej Zelandii, dojechaliśmy do niesamowitej galerii. Każdy obraz był
imponujących rozmiarów, od ziemi aż po sufit. Nie jesteśmy znawcami sztuki, ale potrafimy przecież docenić kunszt, piękne rzemiosło. Od razu było widać, że obrazy stworzył jakiś znany malarz, mistrz pędzla. Oczu nie można było oderwać, tak pięknie przedstawione krajobrazy, kształty i kolory mieliśmy przed nosem.



Przemierzaliśmy kręte alejki, mijając po drodze coraz to ciekawsze malowidła. Jezioro Pukaki, a w jego tafli odbijające się góry, asfaltowa droga a na jej końcu wyrastające szczyty. A to jezioro Tekapo, a przy nim kościół, nad jego dachem natomiast miliony gwiazd.




Za szklaną, lodową gablotą natomiast, Mona Lisa gór. W otoczeniu lodowców – Tasman i Hooker – góra Cooka. Najwyższy szczyt Nowej Zelandii. Piękna, zimna, niedostępna góra, pokryta śniegiem i otulona chmurami, jak ciepłym szalem. To ona była tu główną atrakcją, ale bez pozostałych dzieł sztuki, byłaby niczym.
Taką właśnie trasą jechaliśmy ostatnio. Ciąg dalszy nierealnych krajobrazów, ponownie przy Alpach Południowych, ale z innej ich strony. Znów czuliśmy się jakbyśmy patrzyli na malowane płótna niezwykłego artysty, obdarzonego bardzo bogatą wyobraźnią.
I choć w odbiorze przeszkadzali głośni Niemcy i jeszcze głośniejsi Azjaci, choć w nocy było -3 stopnie a my przypominamy śpimy w namiocie, choć na kolacje było znów to samo, co od 6 miesięcy, to cóż…przynajmniej to wszystko miało miejsce w Nowej Zelandii! :)




Więcej zdjęć: