Plaża Otres jest uważana za najpiękniejszą na południu Kambodży i słusznie! Jest bardzo rajska, zadbana (choć gdzieniegdzie walają się śmieci, jak wszędzie w kraju..), woda jest turkusowa, ciepła, jest spokojnie bo w tym okresie nie ma jeszcze tłumów. Spędziliśmy tam cudowny tydzień, podczas którego nasza aktywność ograniczała się do spacerów po plaży, taplania się w cieplutkiej wodzie i jedzenia. Wreszcie odpoczynek pełną gębą:)
Żeby się tam dostać, kolejny raz skorzystaliśmy z Cambodia Post VIP Van który wyrzucił nas kawałek od centrum Sihanoukville. Ale ponieważ dojeżdżając na miejsce widzieliśmy na horyzoncie wodę, stwierdziliśmy że się przespacerujemy i przy okazji zrobimy rekonesans cenowy. Okazało się jednak, że jest to dalej niż nam się wydawało i po drodze nic kompletnie nie ma. Szliśmy w pełnym słońcu, przez zakurzoną, remontowaną drogę, a mijani przy domach ludzie patrzyli na nas jakbyśmy conajmniej szli nago. To pewnie dlatego, że nikt tam nie chodzi, nie spaceruje, wszędzie jeździ się motorem, czasem nawet na drugą stronę ulicy. Poza tym turyści przecież też najczęściej jeżdżą tuk-tukami, czemu więc cholerka targamy te ciężkie plecaki?
Czas spróbować szczęścia, kciuk w górę, i…od razu zatrzymał się pierwszy samochód. I jeszcze zgodził się nas zabrać za darmo! To był chyba mój prezent urodzinowy! W sumie to nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy, ale ponieważ pan nalegał by zawieźć nas „pod drzwi”, znaleźliśmy w aplikacji jakiś hostel. Trochę to było daleko, aż nam było głupio, i zaczęliśmy prosić by wysadził nas gdzieś po drodze i że sobie dojdziemy, bo nie chcemy mu robić problemów. Ale nie było opcji, dowiózł nas pod sam hostel. Nie było tam miejsc, a i tak cena była za wysoka, ale zaraz obok znaleźliśmy pokój nad restauracją w dobrej cenie, zaraz na plaży.
Bez widoku bo bez okien, luksusów typu hamak na tarasie też nie było, ale w końcu i tak cały czas spędzaliśmy na zewnątrz. I właściwie cena była najlepsza jaką do tej pory mieliśmy w Kambodży – 5$ za noc. Co prawda na dzień dobry w pokoju przywitały nas dwa wielkie karaluchy, każdej nocy jaszczurka i jej godowe odgłosy (ge-ko!) przeszkadzały spać, a pod koniec pobytu przez kilka nocy słyszeliśmy szczura biegającego (również) w naszym pokoju. Zjadł nam kawałek papieru toaletowego i mydła, chyba szukał czegoś białego – ćpun na głodzie, czy mu wapna brakowało?! Oprócz tego…miejscówka była super ;-)
Polecamy wypożyczenie skutera i pojeżdżenie po okolicy – fajne widoki, można odwiedzić też inne plaże, ale które według nas były brzydsze od Otres.
Uwaga na policję, zatrzymują zwłaszcza osoby które nie mają kasków, ale jak jesteś turystą to możesz być niemal pewien że cię skontrolują. Nas zapytali o prawo jazdy, pokazaliśmy te międzynarodowe (na kat. B), po czym policjant zapytał „marihuana?”. Tylko nie wiemy czy chciał się podzielić, czy liczył że my mamy i mu odpalimy. Woleliśmy nie dopytywać :)
Przy plaży Otres jest dużo knajp gdzie można coś zjeść czy też się napić, jest kilka miejsc gdzie jest głośniej i bardziej imprezowo, ale generalnie w większości miejsc jest cicho i relaksująco (przynajmniej w tym okresie co my byliśmy). Około 30 minut od plaży, idąc wgłąb miasteczka można znaleźć sporo tańszych sklepów i knajpek z równie smacznym jedzeniem.
Po błogim lenistwie w Otres, dojechaliśmy turystycznym minivanem do miasteczka Kampot, które nas zauroczyło i dlatego zostaliśmy w nim na dłużej. Przez kilka dni jeździliśmy skuterem po błotnistych, czerwonych drogach prowadzących do nikąd (z taką ilością dziur, i tak głębokimi, że baliśmy się czasem że wpadniemy do którejś jak Alicja w Krainie Czarów).
Odwiedziliśmy też jaskinię White Elephant (trasa fajna ale sama jaskinia wrażenia nie robi), Kep czyli sąsiednie miasteczko, jak również solne pola i wzgórze Nut Hill.
Mieliśmy okazję zobaczyć również plantacje pieprzu (pieprz z Kampot jest jednym z najlepszych na świecie!) i dodatkowo na trasie do nich zaliczyć małą wywrotkę na motorze. Ale nic się nie stało bo prędkość mieliśmy praktycznie zerową, a lądowanie było miękkie bo w błocie. Także skończyło się tylko na kilku otarciach i nawet nie da się tego nazwać wypadkiem ;) (spokojnie Mamuśki – uważamy :*)
Pojechaliśmy też do Parku Narodowego Bokor gdzie zlało nas jak nigdy w życiu, był deszcz, był grad, była mgła, były mokre ubrania, buty, plecaki, bo nie było peleryn (zostały w plecaku naszego przewodnika w Birmie). Kupiliśmy je dopiero na trasie, oj przydały się! Mimo kasków twarze mieliśmy obolałe od uderzeń kropli, aż sprawdzaliśmy czy przypadkiem nie mamy otwartych ran nadających się do szycia;)
Droga na szczyt prowadzi przez malowniczą trasę, jest sporo zakrętów, serpentyn, i tak przez 32 km, 1,000+ metrów w górę, po asfaltowej nawierzchni.
W Bokor jest sporo do zobaczenia, jest ciekawa świątynia Wat Sampov Pram, stary, opuszczony kościół katolicki, wodospad Popokvel, oraz dla nas główny punkt programu – stary opuszczony hotel, Old Bokor Palace Hotel. To opuszczony budynek który wybudowany był przez francuzów podczas ich kolonizacji Kambodży. Uciekali tam od upałów i wilgoci, i przyjeżdżali nawet ze stolicy. Hotel był przez jakiś czas zajęty przez Czerwonych Khmerów, a na dobre został opuszczony podczas inwazji wietnamskiej.
Jak się człowiek wkręci, to gęsia skórka gwarantowana. Gdy tam byliśmy, to nie tylko wielka mgła otulała budynek i wdzierała się do środka, powodując że czasem wydawało się że to zjawa, ale jeszcze przyjechała jakaś azjatycka rodzina z dziećmi. DZIECI! Biegające, śmiejące się, wołające mamę….a to wszystko odbijające się echem od pustych ścian budynku…no jak z horroru ;) swoją drogą miejsce było to wykorzystane kiedyś jako sceneria w kilku filmach, wcale mnie to nie dziwi.
Na szczycie Bokor znajduje się również czynny kompleks, hotel i kasyno, które jest w trakcie rozbudowy. Skutecznie psuje krajobraz i nie rozumiemy jak władze mogły wydać zgodę na budowę (kasa, kasa, kasa..).
Polecamy nie spieszyć się w Kampot, warto pospacerować po uliczkach, wynająć rower albo skuter, odwiedzić targi, pooglądać liczne pomniki (jak np. ogromnego duriana – w okolicy jest jego sporo plantacji). Fajnie jest też podglądnąć jak lokalni bawią się na weselach:) odbywają się one praktycznie codziennie, na ulicy stawiają scenę dla zespołu (wcześniej ulica jest zamykana dla ruchu), wielki namiot pod którym stawiają stoliki, przed namiotem ustawiają zdjęcia młodej pary. W wielki dzień muzyka gra od samego rana tak głośno, że niesie się przez kilka ulic – każdy w okolicy musi wiedzieć że ktoś się hajta! Wieczorem pięknie ubrani i wypachnieni goście przyjeżdżają na zabawę i konsumpcję, a przed namiotem i barierkami ustawiają się dzieci bez butów, w obdartych ubraniach, umorusane, licząc na jedzeniowe ochłapy..zespół muzyczny gra lokalne hity (i naprawdę grają na wysokim poziomie!), a zaangażowane tancerki realizują dość drętwą choreografię. Jak to na weselu, jedzenia jest mnóstwo, picia również, a przed opuszczeniem imprezy dostaje się jedzenie na wynos.
W centrum Kampot jest sporo knajpek w których można zjeść pyszne jedzenie za przyzwoitą cenę. My bardzo polecamy Ecstatic Pizza gdzie stołowaliśmy się codziennie. Polecamy tam szczególnie najpyszniejszą zupę warzywną jaką jedliśmy (Noodle vegetable soup) :) aż mi ślinianki zaczęły mocniej pracować jak o niej pomyślałam.
Polecamy też na lokalnym targu kupić owoce które są tanie i przepyszne. Sporo z nich widzieliśmy pierwszy raz, nie wszystkich smak nas powalił, ale za każdym razem staraliśmy się próbować jakichś nowych.
Podsumowując, polecamy zarówno plażę Otres do odpoczynku, jak i Kampot gdzie można, a nawet trzeba, się zasiedzieć.
Zdjęcia:
Praktycznie:
Cambodia Post VIP Van z Phnom Penh do Sihanoukville: 7$ / os.
Skutery w Sihanoukville i Kampot: 4-6$ / cały dzień
Van z Sihanoukville do Kampot: 5$ / os.
Jaskinia White Elephant: niby za darmo ale jak sie później okazało 1$ / os. dotacja dla Mnichów i 3-4$ dla „przewodnika”
Opłata za wjazd na skuterze do Parku Narodowego Bokor: 0,5$
Kochani-nie możecie się zasiedzieć, Norka i opuszczona Herbertówka czeka na Was :)