Witaj Kambodżo!

Chyba jesteśmy masochistami, bo znów wsiedliśmy w pociąg. Ale nie, w sumie lubimy ten środek transportu. Jest w nim coś pociągającego – stukot kół o tory, kołysanie, zmieniający się ciągle krajobraz, no i ten zapach z klopa..! I to że jak tylko usiądzie się na swoim miejscu, od razu chce się jeść. Dlatego właśnie o 5:55 rano ruszyliśmy ze stacji w Bangkoku pociągiem do Aranyprathet, czyli do miejscowości przygranicznej z Kambodżą. Kilka godzin i byliśmy na miejscu, z zawartymi nowymi znajomościami. Po wyjściu na peron trzeba było się jak zwykle przecisnąć przez tuk-tukowców, którzy przekrzykiwali się w ofertach „nie do odrzucenia”. Podziękowaliśmy jednak, i z dwoma poznanymi Niemkami wsiedliśmy do lokalnego transportu który jak zwykle był atrakcją samą w sobie. Ścisk, nogą się ruszyć nie dało, ze swoimi plecakami staliśmy na środku samochodziku i trzymaliśmy się kurczowo rurki – gdyby był wypadek to mogiła, wszyscy kaput! Ale za to uśmiechom nie było końca, pokazywaniem na siebie, oraz na nos Natalii – że niby ma podobny do nich – ma się tą charakterystyczną truskawę! :)

Przed podróżą do Kambodży czytaliśmy sporo o przejściach granicznych (z Laosem, Tajlandią) i szczerze to historie niektórych ludzi nas przeraziły. Wszechobecna korupcja, naciągactwo, odmowy wbicia wizy bez uiszczenia dodatkowej opłaty czyli łapówki, odsyłanie na koniec długiej kolejki przez kilka godzin po odmowie zapłaty łapówki, czy wymaganie badań lekarskich czyli zmierzenia temperatury za 1$. Gdy byliśmy więc na miejscu, byliśmy najeżeni jak psi grzbiet, nastawieni bojowo, gotowi do walki. Najpierw trzeba było się wydostać z Tajlandii, to była prosta sprawa, choć troszkę się pogubiliśmy mimo że szliśmy za znakami. Potem skierowaliśmy się do małego białego domku gdzie zobaczyliśmy kilku urzędników którzy przekazali nam standardowe bloczki do wypełnienia. Wypełnione wraz ze zdjęciami zanieśliśmy do okienka, wymieniając tylko między sobą spojrzenia i czekając na rozwój wydarzeń. „Now pay”, teraz płaćcie, bardzo oficjalnym i niemiłym tonem powiedział do nas jeden z panów. Odliczoną kwotę w dolarach przekazaliśmy mu do ręki (kwota zresztą widnieje na tabliczce, nad okienkiem), na co on że jeszcze po 100 Baht od osoby. Pokazał nam kartkę A4 na której ręcznie nabazgrana była ta kwota. No pełna profeska panowie, ładniej to oficjalne pismo napisaliby nasi chrześnicy. Palimy więc głupa „whaaat?”. Urzędas wskazał na kartkę, a my na tabliczkę. On na kartkę, a my na tabliczkę. Aż w końcu bez słowa niechlujnie odłożył nasze paszporty (trochę szacunku dla orzełka!) i gestem nakazał nam odejść. Nie byliśmy pewni co to oznacza i jak długo będziemy czekać. Ale wiedzieliśmy że nie zapłacimy im dodatkowej kasy, bo nie o te 10zł chodzi ale o zasady. W Laosie nie byliśmy aż tak uważni i zapłaciliśmy więcej niż powinniśmy. Dlaczego mamy się dawać robić w bambuko tylko dlatego że jesteśmy z zachodu? Tutaj była z nami jeszcze czwórka innych turystów którzy również nie mieli zamiaru płacić jawnej łapówki więc było nam raźniej.
I co? Po kilku minutach w naszych rękach wylądowały paszporty z wbitymi wizami. Ha! Serio? Tylko na tyle was stać?! A tak serio to nam ulżyło, ale jeszcze idąc na dalszą kontrolę paszportową byliśmy mega czujni. Na szczęście wszystko udało się bez większych problemów. Może mieliśmy szczęście, a może na granicy przyzwyczaili się już do tego że turyści nie chcą płacić łapówek i „robią problemy”?
Witajcie w Kambodży! Kolejne wyzwanie: znalezienie transportu do Siem Reap, miasta oddalonego o jakieś 2h drogi samochodem. Tym akurat zajął się kolega z Argentyny który okazał się być świetnym negocjatorem i załatwił nam dwa samochody na 6 osób za dobrą cenę. Choć łatwo nie było, potrwało to jakieś pół godziny, a jeden gościu gdy nie zgodziliśmy się na jego cenę zaczął obrażony wołać żebyśmy spadali.
Myśleliśmy że mamy załatwiony nocleg na Couchsurfing ale niestety niemal w ostatniej chwili okazało się że mamy zupełnie inne podejście do korzystania z tego portalu tak więc byliśmy zmuszeni szukać noclegu na własną rękę. Na wybór nie można narzekać, każdy znajdzie tu coś dla siebie – hostel z basenem, bez, przy dzielnicy imprezowej (Pub street), w centrum lub troszkę dalej.
Siem Reap samo w sobie za wiele do zaoferowania nie ma – ot, kolejne miasteczko silnie nastawione na turystów, pełne tuk-tuków, sklepów z pamiątkami, restauracjami z kuchnią z całego świata i szejkami owocowymi za 1$. Każdy tu przyjeżdża w jednym celu- zobaczyć sławny Angkor. Na powierzchni około 400 km2 znajduje się największy kompleks świątyń na świecie, jakieś 1,000 świątyń zapisane na liście UNESCO. Ikona kompleksu czyli Angkor Wat jest wielką dumą narodową, i jest widoczna wszędzie – znajduje się na fladze, banknotach, pocztówkach, logach, a nawet na piwie. Inna świątynia posłużyła jako miejsce akcji filmu „Tomb Raider” gdzie piękna Angelina Jolie wymachiwała bronią, warkoczem, i innymi atrybutami.
img_0649
Nie jesteśmy historykami i szczerze mówiąc nie za wiele przeczytaliśmy przed zwiedzaniem. W opisach tego typu jest zawsze wiele dziwnych nazw (np. król Surjawrmana II który polecił budowę Angkor Wat ku czci boga Winszu) i dat których i tak nie zapamiętamy. Faktem jest że Angkor swego czasu było siedzibą władców imperium Khmerów, i było największym miastem świata. Patrząc na imponujące budowle można też sądzić że było bardzo bogate.
Swoje zwiedzanie zaczęliśmy tuk-tukiem wraz z Niemkami, późnym popołudniem, tak by zobaczyć zachód słońca w Angkor Wat. Gdy zakupi się bilet popołudniu (od ok. 16:45) to ma się darmowe wejście na zachód słońca, a ważność biletu jest od dnia następnego.
Trzeba przyznać że budowla robi ogromne wrażenie (w przeciwieństwie do zachodu słońca). Jest ogromna, świetnie zachowana, można stracić tam poczucie czasu. Jest też bardzo oblegana, więc ciężko raczej o samotne spacery pośród chłodnych murów. Niech dowodem na popularność świątyni będzie ciekawostka że mijała nas tam tak bardzo sławna osoba jak Psy! Nie wiecie kto to? Nie dziwię się, też nie wiedzieliśmy jak się nazywa, dopiero musieliśmy sprawdzić. To ten oszołom skaczący na niewidzialnym koniu w „Gangnam Style”. Gdyby nie miał na sobie koszulki ze swoją podobizną to byśmy się nie zorientowali;)
Tak czy siak pierwsza styczność ze świątynią nastawiła nas bardzo optymistycznie i nie mogliśmy się doczekać kolejnego dnia.
Umówiliśmy się z dziewczynami i tuk-tukowcem na 5:00 rano następnego ranka by zrobić małą pętlę i wspólnie pozwiedzać kompleks. Tradycyjnie zaczęliśmy od niepolecanego przez wielu wschodu słońca w Angkor Wat (nie warto, za dużo ludzi, brak klimatu, brak pozytywnych wrażeń, ale sama świątynia cudowna-warto przyjść w ciągu dnia kiedy jest mniej tłumów).
img_0331
Później zobaczyliśmy: Angkor Thom (miasto pełne świątyń, główna- Bayon jest ozdobiona 216 głowami które najprawdopodobniej są podobizną narcystycznego króla), Phnom Bakheng do której prowadzi długi most, Ta Keo, Ta Prohm („Tomb Raider”) oraz Banteay Kdei.
img_0540img_0581img_0601
Po całym dniu byliśmy zmęczeni ale też oszołomieni pięknem świątyń. Nie tylko są olbrzymie, ale i świetnie zachowane, godzinami można podziwiać szczegółowe płaskorzeźby na murach. Każda jest wyjątkowa i każda różni się od poprzedniej. W korytarzach, zaułkach, można się zgubić. I tak spacerowaliśmy, błądziliśmy, chłonęliśmy atmosferę, obserwowaliśmy światła i cienie tańczące na murach i wyobrażaliśmy sobie jak kiedyś wyglądało tam życie.
img_0608img_0686img_0689
Kolejnego razu wybraliśmy się wypożyczonym skuterem do świątyń które sami wybraliśmy i była to jeszcze fajniejsza przygoda. Zwłaszcza jak do pierwszej nie mogliśmy trafić bo była tak ukryta ;) miło się zgubić i jeździć po dróżkach, machać do dzieci i witać się z nieznajomymi:) i tak zobaczyliśmy świątynie: Pre Rup, Ta Som, Neak Pean, Preah Khan, Banteay Prey oraz ponownie Ta Prohm czyli Tomb Raider.
  img_0762img_0807img_0885img_0926
 Cały kompleks zrobił na nas ogromne wrażenie i będziemy go na pewno często wspominać. W naszej osobistej top-liście jest tak samo wysoko lub wyżej od Bagan w Birmie które nas niesamowicie urzekło, a na pewno pobił indonezyjskie świątynie (Borobodur i Prambanan).
Można poczuć się jak odkrywca, błądząc po samych świątyniach i okolicach. Misternie wykute rzeźby porażają szczegółowością, a wielkość kamiennych bloków z jakich składają się budowle zastanawia jak ludzkie ręce bez dzisiejszej technologii były w stanie wybudować takie cuda architektoniczne. Świątynia Ta Prohm podobała nam się najbardziej, zwłaszcza gdy byliśmy tam za drugim razem. Przed zachodem słońca nie było tam prawie nikogo, a nadchodząca ulewa tylko dodawała temu miejscu tajemniczości i mistycyzmu. Raz jeszcze podziwialiśmy piękne rzeźby i olbrzymie drzewa, zdające się pożerać świątynie swoimi wielkimi korzeniami.
img_0936DCIM104MEDIADCIM103MEDIADCIM103MEDIA
Co by nie mówić o Angkor, naszym zdaniem absolutnie nie można tego miejsca pominąć podczas pobytu w Kambodży. Można spokojnie spędzić tu tydzień, ale 3 dni też wystarczą by w swoim tempie zobaczyć sporą ilość świątyń. Nasza rada, to nie wybierajcie się na jednodniową wycieczkę by odhaczyć „najważniejsze” budowle. Pośpiech, tłumy i ostre słońce skutecznie Was wymęczą i odbiorą prawdziwą frajdę.
img_1027
Foto:

Praktycznie:
Pociąg Bangkok – Aranyprathe: 48 Baht / os.
Transport ze stacji kolejowej do przejścia granicznego: 15 Baht / os.
Wiza do Kambodży: 30$ / os. (turystyczna ważna przez 30dni)
Samochód z przejścia granicznego do Siem Reap: 20$ / za samochód
Opłata za wejście na teren Świątyń:
  • 1 dzień – 20$ / os.
  • 3 dni – 40$ / os. (3 wejścia do wykorzystania przez 7 dni)
  • 7 dni – 60$ / os. (7 wejść do wykorzystania przez 30 dni)
Cena za tuk tuka:
  • popołudniowa jazda po kupno wejściówki i zachód słońca: 10$ / tuk tuk max 4os.
  • mała pętla: 12$-16$ / tuk tuk
  • duża pętla: 15$ – 20$ / tuk tuk
Wypożyczenie skutera: 7$ -10$ / dzień

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s